powiem wam, że jakaś masakra. myślałam, że wyczerpałam limit na nieszczęścia, ale nie :cry: dzisiaj w nocy jak poszłam złapać szynszyle to znalazłam JJ'a martwego.. :cry: to mną tak wstrząsnęło.. naprawdę, jakaś masakra.. nie wierzę w to co się dzieje.. :cry: i jeszcze cały czas za Mańkiem tęsknie.. :cry:
_________________
Rocher ♥ (weird together since 2013) & Maniek ♥ (15.07.07 - 30.12.12)
Najgorsze są poranki... jak tylko się obudzę, chcę go pogłaskać, zawołać, przytulić. A po chwili do mnie dociera, że nie mam kogo wołać :sad: Sny też nie są najlepsze, dwa dni temu miałam taki, że eh.. Śniło mi się, że uciekał przede mną, jakby nie mógł dłużej zostać, a ja go goniłam, chociaż odległość nie zmniejszała się ani trochę. Aż w końcu znalazłam go w jakimś pięknym miejscu, gdzie były inne psy, a wtedy przybiegł do mnie ucieszony, przytuliłam go... i obudziłam się, z takim uczuciem, jakie trudno opisać.. :cry:
_________________
Rocher ♥ (weird together since 2013) & Maniek ♥ (15.07.07 - 30.12.12)
Aż w końcu znalazłam go w jakimś pięknym miejscu, gdzie były inne psy, a wtedy przybiegł do mnie ucieszony, przytuliłam go... i obudziłam się, z takim uczuciem, jakie trudno opisać.. :cry:
No i widzisz,Mańkowi jest dobrze,jest w pięknym miejscu,jest szczęśliwy i prosi Cię żebyś się nie martwiła bo nie jest sam :lol:
Aż w końcu znalazłam go w jakimś pięknym miejscu, gdzie były inne psy, a wtedy przybiegł do mnie ucieszony, przytuliłam go... i obudziłam się, z takim uczuciem, jakie trudno opisać.. :cry:
No i widzisz,Mańkowi jest dobrze,jest w pięknym miejscu,jest szczęśliwy i prosi Cię żebyś się nie martwiła bo nie jest sam :lol:
Dokładnie, teraz jest już mu dobrze, dał ci znać, żebyś się tak nie zamartwiała.
{I love you more than anything.
I don't know exactly where we go from here...
but I want you to remember you're a great dog. }
Dzisiaj mija rok odkąd Maniek odszedł. Pierwszy i przez to najtrudniejszy. Szczerze mówiąc nie pamiętam zupełnie pierwszych miesięcy. Były całkowicie pozbawione sensu i wypełnione bólem. Praktycznie każdy dzień był taki sam. Puste wpatrywanie się w ścianę na przemian z wylewaniem hektolitrów łez. Noce natomiast były bezsenne, a gdy sen już przychodził, zwykle nie trwał długo. Nie zapomnę tych paru snów, w których się pojawiał M. Realistycznych do tego stopnia, że przez sen przytulałam powietrze, mówiłam przez sen albo po płakałam. Trudno uwierzyć, że można do tego stopnia tęsknić za psem, ale widocznie można...
Potem pojawił się Rocher, którego w zasadzie nie chciałam z początku widzieć. Niemiłosiernie mnie irytował, a jeszcze bardziej na nerwy działały mi komentarze ludzi, którzy uważali, że jest "ładniejszy", "dużo fajniejszy", "lepszy". Z czasem zrobiło się lepiej, nie wyobrażam sobie, żeby miało go teraz nie być. Kocham go, ale pewnie trochę inaczej niż M, który zawsze będzie miał szczególne miejsce w moim sercu. Myślę, że jego odejście wiele zmieniło. On sam nauczył mnie paru rzeczy. Przede wszystkim cierpliwości i opanowania, za co bardzo mu dziękuję.
Gdybym miała szansę cofnąć czas na tamten dzień, w którym widzieliśmy się ostatni raz, wyglądałoby to inaczej. Teraz nie ma to jednak znaczenia... szkoda, bo nie udało mi się dotrzymać obietnicy, nie do końca. Zawsze chciałam być przy nim w ostatniej chwili, która przecież kiedyś i tak by nadeszła. Udzielić mu wsparcia tak, jak on zawsze udzielał go mnie. Los chciał tak, że nie było mnie wtedy nawet w pobliżu. Dziwnym trafem jednak zdarzyło się tak, że się pożegnaliśmy. Tak, jak miało być - spokojnie, z uśmiechem, bez łez. Tę chwilę też będę zawsze pamiętać, jak leżał w łóżku zbyt zaspany, by się choćby zainteresować tym, że wychodzę. Myślę, że psy wiedzą, kiedy odejdą. On przez ostatnie dni zachowywał się inaczej niż zwykle. Był ciągle przy mnie. Chciałabym go tylko przeprosić, że niekiedy brakowało mi dla niego zrozumienia. Za dużo na niego krzyczałam, niepotrzebnie. Chociaż nigdy nie zdawał się tym przejmować.
{ - Wiesz, jakie brednie wygadywaliśmy zawsze na twój temat? Że jesteś utrapieniem. Nie wierz w to.
Nigdy nie wierz ani przez chwilę. - Powinien o tym wiedzieć. I jeszcze o czymś. O czymś, czego mu nigdy nie powiedziałem.
Ani ja, ani nikt inny. Chciałem, żeby to wiedział, zanim odejdzie.
- Jesteś wspaniałym psem. }
To wszystko... bo przepraszać go za to, co złego go spotkało u innych, już mi się zdarzyło.
Maniek zawsze był twardzielem, za co go szczerze podziwiałam. Wydaje mi się, że nie tylko ja. Bo który pies, a nawet ktokolwiek, wciąż potrafiłby się cieszyć życiem po takich przejściach? Poza tym, nie ruszało go kompletnie nic. Moża poza zranieniami, bo to samiec był i dramatyzować lubił . Żołądek ze stali. Psychika ze stali. Jasne, był trochę pokrzywiony, ale wciąż był jedynym psem, który nie bał się bronić domu przed obcymi. Który nie bał się nowych wyznań. I nie przejmował się, kiedy się na niego krzyczało, bo coś źle zrobił. Właściwie to nawet potrafił odpyskować. Zawsze będę pamiętać, jak potrafił prowadzić ze mną dialogi. Jeśli jego "słowne" argumenty nie skutkowały, używał zębów. Można i tak...
Szkoda, że niewiele osób go poznało. Że nigdy nie udało nam się dotrzeć na zlot bassetów. Jestem jednak pewna, że ci, którzy mieli z nim kiedykolwiek do czynienia, mniej lub bardziej zapamiętali go. Basset, dla którego nie było ograniczeń. Z aparycji jak mors, a poruszał się (kiedy było trzeba, bo normalnie to jak galopujący słoń) z gracją baletnicy. Na psi obóz pojechał z Joy, która miała za niego biegać na torze agility. Ale to i tak Maniek był najlepszy z małych psów. Szedł jak torpeda. Na szkoleniu nas nie chcieli, ale na obozie zdał egzamin niemal perfekcyjnie. Byłoby 100%, gdyby nie mój błąd. Zdecydowanie najinteligentniejszy pies, jaki był w tej rodzinie. Rozbrajał wszelkie zabezpieczenia, które miały chronić jedzenie i przedmioty przed jego zacną osobą. Z niewyjaśnionych przyczyn mógł się nauczyć wszystkiego, tylko nie nieniszczenia i nie kradnięcia jedzenia... chociaż zdołał się nauczyć, że nie bierze się z ręki jedzenia bez mojego pozwolenia... i to w niecałe 5 minut. Maniek kochał wszystkich i wszystko. Poza goldenami i podhalanami, które mu się myliły, a i tak byłoby mu wszystko jedno, gdyby nie to, że Joy ich nienawidzi. Godzinami potrafił leżeć na łóżku i cieszyć się do szynszyla, który po nim skakał i go wąchał. To samo zwierzątko próbuje Rochera zagryźć. Każdego innego psa również. Musiał mieć w sobie coś specjalnego. Pomimo jego niekiedy paskudnych zachowań, nie dało się go nie lubić.
Teraz życie jest w pewnym sensie łatwiejsze. Można wszystko zostawić. Nie żyje się w codziennym stresie, co zniszczonego zastanie się w domu. Czy psu się nic nie stało, bo mógł przecież coś zjeść. Jest o wiele ciszej i czyściej, bo Rocher nie potrafi opluć sufitu. W zasadzie to nie umie opluć niczego. Ale kogo by w domu nie zapytać, to wszyscy tęsknią za M, i nie wymieniliby go na żadnego innego...
Wciąż nie mogę się z tym pogodzić. Praktycznie codziennie o nim myślę, czasami mi się śni, często płaczę, bo to silniejsze ode mnie. Okropnie mi go brakuje. Całe życie marzyłam o bassecie i były to marzenia bardzo sprecyzowane. Kiedy w końcu się pojawił, okazało się, że nijak nie przypomina tego wymarzonego uchatego, ale nie żałuję. Okazał się o wiele lepszy i jestem wdzięczna, że nasze drogi się zeszły pomimo wielu przeciwności. Pojawił się w chyba najtrudniejszym okresie i odszedł razem z jego końcem, choć chyba nie do końca przewidział, jakie to będzie niosło ze sobą skutki. Szkoda, że to były tylko trzy lata. Ale cieszę się, że w ogóle były. Mam nadzieję, że kiedyś się jeszcze spotkamy.
{Ciężko pogodzić się z tym, ale mimo tego ja i tak: jestem tego pewny, w głębi duszy o tym wiem, że gdzieś na szczycie góry, wszyscy razem spotkamy się. Gdzieś daleko i bardzo wysoko, gdzie zwykły śmiertelnik nie stąpa tam nogą, gdzie spokój, harmonia i natury zew, gdzie słychać szum drzew i ptaków śpiew, wschód słońca pada na twarz, wypełnia duszę, którą ciągle masz. Spotkasz tych których tak bardzo kochałeś, choć lata nie widziałeś nadal kochać nie przestałeś... }
W tym wszystkim są, a może raczej były, pewne plusy. Czymś, co pomogło mi się otrząsnąć i jako tako wrócić do siebie, okazało się jeździectwo. Przez pół roku towarzyszyła mi klacz, do której przywiązałam się bardzo szybko i mocno. Sprawiła, że znowu zachciało mi się żyć i cieszyć. Ale "najlepsze żyje motylim życiem, zdycha gwałtownie" ... Amiga została sprzedana jakiś czas temu, a ja znowu nie do końca wiem, co ze sobą zrobić . Mam już serdecznie dość tego roku i tych wszystkich rozczarowań. Na dzień dzisiejszy dotyka mnie dziwny rodzaj zobojętnienia, ale szczęśliwie Rocher nie bardzo na to pozwala .
_________________
Rocher ♥ (weird together since 2013) & Maniek ♥ (15.07.07 - 30.12.12)
Wybitne osobowości mają na nas ogromny wpływ i zawsze pozostawiają po sobie ogromną pustkę.
Mój Rudy też nie należał do psów idealnych - nieustannie darł mordę, tresował Bertę i Melę pokazując im, kto na podwórku rządzi. Uwielbiał uciekać na rekonesans okolicy i sumiennie przeganiał nasze koty.
Niby diabeł, nieposłuszny, ale nigdy w życiu tak nie tęskniłam za żadnym psem. Nawet Berta wypadała przy nim blado.
Przez parę godzin mieliśmy u siebie w domu malamuta.Był ułożony, cichy, grzeczny, spokojny. Idealny. A dla mnie był jakiś nijaki, bo za grzeczny.
Pielęgnowanie pamięci o takich wybitnych jednostkach, jak Maniek, czy Rudy nie jest niczym złym i żaden zwierz nie jest w stanie ich zastąpić, ale myślę, że te mniej wybitne jednostki również warto kochać z tą samą siłą, choć inaczej.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Nie możesz ściągać załączników na tym forum