Nasze Bassety Strona Główna


Poprzedni temat «» Następny temat
WOJTEK KAJTEK u P.Mariana
Autor Wiadomość
Miła od Gucia 
Admin merytoryczny



Pomogła: 11 razy
Dołączyła: 03 Mar 2005
Posty: 21589
Skąd: Gorzów
Wysłany: Nie 28 Kwi, 2019 22:28   WOJTEK KAJTEK u P.Mariana

Wcześniejsze losy Wojtka
w temacie

Para bassetów do adopcji

`````````````````````````````````````````````````````

Wojtuś się zadomawia. Ale wizyta u weta go nie ominęła. Wojtuś ma cudowny dom. Wojtek wymaga czasu, pracy, jest lękliwy i łajza, po długim spacerze załatwia się w domu. Pan Marian się nie poddaje, to dopiero początek, jest tolerancyjny i wyrozumiały. Parę fotek z dzisiejszej wizyty.

Wojtek u weta








```
https://www.facebook.com/...11035338&type=3
_________________
694 409 059
nasze.bassety@onet.pl
 
 
 
Miła od Gucia 
Admin merytoryczny



Pomogła: 11 razy
Dołączyła: 03 Mar 2005
Posty: 21589
Skąd: Gorzów
Wysłany: Nie 28 Kwi, 2019 22:33   

Z pamiętnika Wojtka

Kajtkowy tydzień pierwszy

Stan fizyczny zaskakująco dobry, jak na miejsce, w którym był zamknięty. Czyste uszy, nieco za długie pazury, no i malutki. W kłębie około 6o cm - Klara miała 110, Gordon 120 i były dwa razy większe.

Problem w basseciej psychice i całkowitym braku socjalizacji. Bida boi się własnego cienia - gdy przewrócił szczotkę, z przerażenia omal nie zabił się o ścianę. Nie reaguje na żadne hasło, zadne polecenie. NIeco mnie to przeraża - po ogrodzie chodzimy w szelkach i na smyczy, ale widać, że chętnie by się tej smyczy pozbył (ma wyraźne chęci ucieczki). A jak przywołam psiaka nie reagującego na żadne słowa? Stąd trzymam ową smycz kurczowo /a siłę panicz ma - potrafi szarpnąć jak rzadko/.

Powoli nad tym pracujemy, ale to miesiące, o ile nie lata nauki popartej ciepłym słowem i czochraniem za uszami.
Pierwsze dwa dni były po prostu smutne: Kajtek (bo z Wojtka na żądanie rodziny zrobłł się Kajtek) nie miał pojęcia, czy wyciągnięta w jego stronę ręka chce uderzyć, czy pogłaskać. Powoli zaczyna się przyzwyczajać, że w nowym domu tylko głaszćżą i... bassecim obyczajem owo głaskanie wymusza. NIe jest źle.

Czystość. Hm... Gosposia, która przyszła dzień po jego przybyciu, złapała się za głowę, choć wszystko już było wytarte i posprzątane. Ze względu na zabytkowy charakter domu parkiety nie są lakierowane, lecz pastowane i froterowane. No i destrukcja jest koszmarna. On po prostu nie wie, że można inaczej - załatwia sprawę przy nas i na środku pokoju. Ostatnie trzy dni przyniosły pewien postęp: wyłapujemy jego zachowania poprzedzające sikanie i natychmiast idziemy na spacer. Z gówienkami jest gorzej - zwykł produkować je po nocach a my jednak czasem chcemy się przespać...

Podsumowując: dzięki Pani i Panu Krzysztofowi i Pani Agnieszce mamy możliwość ponownej opieki nad bassetem. Zupełnie innym, niż poprzednie, ale równie kochanym. Dziękujemy za to z całego serca. Jednocześnie zaś mamy do czynienia z istotą mocno poranioną na psiej duszy i ogromna praca przed nami. W końcu kwietnia zajrzy do nas z Krakowa psia behawiorystka, może coś doradzi. A na razie działania najprostsze: ciepło głaszczącej dłoni, cierpliwość. spokój. Będzie dobrze, ufam głęboko.
A z ludzi, którzy doprowadzili Kajtka do takiego stanu, darłbym pasy...
.
Ukłony - Marian
_________________
694 409 059
nasze.bassety@onet.pl
 
 
 
Miła od Gucia 
Admin merytoryczny



Pomogła: 11 razy
Dołączyła: 03 Mar 2005
Posty: 21589
Skąd: Gorzów
Wysłany: Nie 28 Kwi, 2019 22:34   

Z pamiętnika Kajtka

Drodzy Państwo -
Dzień dobry;

Nareszcie oddałem ciężki, wieloarkuszowy tekst, który adiustowałem przez ostatnie tygodnie i mogę zdać relację o Kajtku Na pewno Kajtku - na dźwięk swego imienia leci w podskokach z drugiego końca domu.

Powoli zaczynamy się przyzwyczajać wzajem. Oczywiście najważniejsze są spacery po ogrodzie na dziesięciometrowej lince. No, dla niego, nie dla mnie: przywykłem, że psom w naszym domu otwiera się po prostu drzwi i idą sobie na pole same - w przypadku Kajtka (właśnie śpi przy mnie i chrapie nieludzko) chyba nigdy to nie będzie możliwe. A spacerów jest nawet więcej niż dziesięć dziennie - chodzi o zmniejszenie dewastacji parkietów, które - zwłaszcza w nocy - zlewa bez litości, choć pobudka jest przed szóstą.
Każdy spacer dzieli się na dwie części - najpierw, skoro mnie za to chwalą, trzeba siknąć a potem przyjąć pozycję pyskiem przy ziemi z wołaniem: baw się ze mną! No i gonimy, szczekamy na siebie. Ostatnio Kajtuś opracował technikę przewracania się brzuchem do góry, ale nieznaną zwykle dość sztywnym w kręgosłupie bassetom: oto kiedy łepek i przednie łapy już są na plecach, tyły wciąż stoją - dopiero po chwili następuje właściwy przewrót jako hasło: teraz głaskać po podgardlu!

Urocza, dobra istota, spragniona - jak każdy stwór - ciepła. Ale do idylli daleko - zrobiono temu psu straszną krzywdę, naznaczając go lękiem, którego być może nie uda się do końca wytłumić. Boimy się panicznie kotów, boimy szczotki, zwłaszcza, jeśli sami przewrócimy ją ogonem. Były jakieś dramatyczne doświadczenia z drzwiami - nigdy nie zdecyduje się sam przejść progu, zawsze musi iść z blokującym drzwi opiekunem. A z bawialni do ogrodu tych drzwi są cztery! No i najstraszniejsza rzecz - taczki ogrodowe, wszystko jedno, czy jadą, czy stoją spokojnie. Omijamy je wielkim łukiem z podwiniętym ogonem...

Tyle bieżącej informacji, postaram się odezwać za dwa - trzy dni. Ukłony _ Marian
_________________
694 409 059
nasze.bassety@onet.pl
 
 
 
Miła od Gucia 
Admin merytoryczny



Pomogła: 11 razy
Dołączyła: 03 Mar 2005
Posty: 21589
Skąd: Gorzów
Wysłany: Nie 28 Kwi, 2019 22:36   

Z pamiętnika Kajtka

... cóż, dzień nie zaczął się za dobrze. Wlazłem w grządkę z tulipanami, tradycyjnie obróciłem się trzy razy w kółko i przykucnąłem na sranko. Kucam, kucam, aż tu nagle wiatr zawiał i nade mną przeleciała łaciata smuga. No tak, to Metoda, kotka z którą mieszkam, osobniczka nadpobudliwa wielce, galopowała do domu po przełajdaczonej nocy. Nic przeciw kocicy nie mam, nawet parę razy wymieniliśmy uprzejmości poprzez wzajemne obwąchanie, ale jest Metoda żoną Cyryla. kocura straszliwego. Chodzi ten potwór za mną, wąsami rusza, pazury ostre jako brzytwa i grozi, że mi je zapakuje w zadek. Boję się go okrutnie..

Nic, kocica przeleciała nade mną tak szybko, że nawet nie zdążyłem się przestraszyć. Ale dalej było gorzej. Wylazłem z tulipanów i potknąłem się o grabki do liści - runęły z hukiem. No to ja, jak wobec każdego niebezpieczeństwa (a w końcu z nich się mój świat w dużej części składa) wpadłem w panikę i dałem w długą, omal się o własne uszy nie zabijając. Daleko nie poleciałem, smycz zakończona Panem Starszym ma tylko dziesięć metrów a i tak słyszałem, jak narzeka, że omal mu ręki ze stawu nie wyrwałem. Może i dobrze, że dalej się biec nie dało, bo ze strachu pewnie wciąż bym uciekał...

A w sumie muszę park, w którym mam liczne toalety, ocenić pozytywnie. Mniej więcej kwadratowy, jeden bok długości trzystu bassetów bez ogona lub dwustu z ogonami. (Nie ma się co dziwić, w końcu Ludziowe też mają różne systemy metryczne - choćby cale i centymetry.) Drzew tyle. że choćbym trzy miski wody zatankował, nie dam rady obsikać wszystkich. Z tyłu chałupy zaczyna się niewielki lasek, strasznie blisko domu. Kusi mnie ten las i przeraża jednocześnie. Trochę się dziwię Ludziowym, podobno niegłupie, półki z książkami w każdym pokoju od podłogi do sufitu, a Makbeta nie znają? Nie wiedzą, jak się kończy sprawa, gdy las niebezpiecznie zbliża się do okien?

No i wadą jest nadmiar grządek z kwiatami. Niby nic mi nie robią, jak po nich łażę, ale Pani Starsza jęczy i wywraca oczami. A Pani Starsza jest najważniejsza! Jest też miejsce, gdzie nie pozwalają mi wchodzić - ponoć są tam parzące rośliny, mówią na nie dyptamy.

Dom też za duży, jak na mój basseci nos. Z mojego pokoju trzeba na pole iść przez czworo drzwi. A drzwi się boję okropnie. Sam nie wiem, może uraz z dzieciństwa, może ktoś za szczeniaka przyciął mi drzwiami ogon, w każdym razie staram się nie przechodzić przez nie sam, choćbym miał wcześniej zrobić ze trzy kółka pod nogami Ludzia. W sumie najchętniej bym nie wychodził z tej części domu, którą poznałem zaraz po przyjeździe - pokoju z kominkiem, w którym śpią Państwo Starsi, przechodzącego w drugi - bibliotekę. Tam stoi ogromna kanapa, ale o niej za chwilę.

Na początku zrobili mi legowisko w miejscu fatalnym - dostęp do niego z każdej strony, z każdego kąta wyzierało niebezpieczeństwo. Znalazłem sobie inne miejsce: w kątku pomiędzy łóżkiem a biurkiem, pod ścianą - w ten sposób miałem osłonę z trzech stron, zawsze to mniejsze zagrożenie. Przed czym? Nie mam pojęcia - tu, jak podnoszą na mnie rękę, to po to, by pogłaskać a nie uderzyć, ale jakoś nie potrafię się do końca wyzwolić z obaw. Ludziowe pooglądali owe przenosiny, pokiwali głowami i przenieśli mój kocyk. Nie powiem, miękki.

Ludziowych są ze mną trzy sztuki. Najpierw poznałem Pana Starszego. Chłopina taka nietypowa: wzrostu siedzącego psa, za to wagi dorodnego walenia. I taki, jakby to napisać, żeby go nie obrazić, bo w końcu przydatny... nie do końca rozgarnięty. Na szczęście posłuszny.
Budzę go zwykle przed szóstą. Coś mamrocze, że o tej porze, bywało, kładł się spać, ale nigdy nie wstawał. Fakt - pobudkę ma dość harcorową, staję przednimi łapami nad jego głową i uskuteczniam powiedzenie: a pies ci mordę lizał. A że jęzor mam wielki i szorstki, nie ma siły - zbiera się szybko, choć najgorsze wyrazy powtarza po kilka razy (to z Boya, w końcu baset erudyta jestem). Zakłada mi szelki i idziemy na pole - prowadzam go na tyle długo, aż się do końca wybudzi - przecież po powrocie ma obowiązek napełnić mi miskę. Pojem i idę spać a on zapala fajkę (pali od rana do wieczora i śmierdzi tytoniem na kilometr) i siedzi. Podobno myśli, ale ja za bardzo w to nie wierzę.
Wszak powiedziałem - jest użyteczny. Bardzo łatwo wymusić na nim głaskanie i smakołyki, w tym moją nowo poznaną miłość kulinarną: żółty serek. A nawet jak zjem swój a on jeszcze ma, zrobię smutną bassecią minę i bez dłuższych oporów odda mi ten z jego kanapki. I to jest właściwa relacja: basset serek, pańcio to, co zostało - czyli gołą bułkę. Bo bułkę mu zostawiam: nie lubię. Najbardziej smakuje mi taki serek żółto-zielony, śmierdzący bosko. Ludziowe mówią na niego rokfor. Raz Pan Starszy się zaparł i powiedział, że nie da. Na szczęście zadzwonił telefon i zostałem sam na sam z jego kolacją. Poszło zgodnie z zasadami sztuki złodziejskiej: słupka na tylne łapy, przednie oparte ba stole, pysk na bok i ściągamy smakołyk prosto do pyska. Nawet masełko zdążyłem wylizać! Pysznie było - nieprawda, kradzione tuczy! Choć powiedzmy sobie uczciwie - Pan Starszy jest najmniej poważany, taka największa ciapa w stadzie.

Co innego Pani Starsza. Wstaje znacznie później a ja już dostaję spazmów, gdy słyszę jej głos. Rządzi domem, zatem ja też muszę się podporządkować. Najfajniej jest, gdy ćwiczy wieczorem coś, co nazywa tajczi. Biegam wtedy koło niej, czasem uda mi się podkraść kapcia. Fajnie się z takim kapciem ucieka. Trzecim z Ludziów jest Pan Młodszy. Widuję go tylko wieczorami, krótko, ale cóż to za spotkanie. On jeden goni się ze mną dookoła kanapy w bibliotece - raz on mnie, raz ja jego. Jedyna wada, to śliski parkiet - odkąd obcięli mi pazury, zachodzę na zakrętach. Widać, że jest w stadzie drugi, ale daleko za Panią....
(ciąg dalszy pewnie nastąpi)
_________________
694 409 059
nasze.bassety@onet.pl
 
 
 
HEKSA 



Dołączyła: 28 Lip 2017
Posty: 52
Skąd: KASZUBY
Wysłany: Wto 30 Kwi, 2019 11:47   

Kajtku drogi,
Serdecznie Cię pozdrawiam i śpieszę donieść, że doskonale Cię rozumiem. Sama nie tak dawno temu aklimatyzowałam się w nowym domu, sama miałam bliskie spotkania z kotami, innymi psami, kurami i krowami. Wiem co to znaczy. Ale czas jest najlepszym lekarstwem i już za niedługo sam sobie będziesz się dziwił, że takie drobiazgi jak upadająca szczotka czy stojąca taczka mogły Cię przerażać. Grabie to co innego. Grabie potrafią zaatakować. Mają zęby i kija samobija. Grabi należy się wystrzegać…
Jeśli już masz ulubiony smakołyk, to łatwiej Ci będzie dogadać się z Państwem. Tylko pamiętaj – nie rób nic bez nagródek. Zapłata za pracę to podstawa. Chcą żebyś dał łapę – podaj - ale tylko wtedy gdy Ci za to zapłacą (serem czy czymkolwiek innym). Zdradzę Ci, że ludzie mają takie przysłowie: „Przez żołądek do serca”. Chcą Państwo zdobyć Twoje serducho – niech najpierw zapełnią żołądek. Albo niech porządnie wybawią psa – pies rozluźniony łatwiej i chętniej się uczy. Każdy woli przyjemności od nakazów.
Załatwiania potrzeb w domu się wystrzegaj. Ludzie nie bardzo to lubią. Niby nie krzyczą, niby nie biją a jednak atmosfera gęstnieje. Mówi Ci to stary praktyk – sama przez kilka miesięcy załatwiałam się w domu. Wiem jak to jest. Nie ma rady – trzeba zacisnąć zwieracze i się przemęczyć. Zawsze możesz spróbować obudzić Starszego Pana przed szóstą. I jeśli załatwisz się na dworze – wierz mi – nie będzie na Ciebie zły.
Pogadaj z Metodą aby polizała waszego Pana. Wtedy może przestanie rozpowszechniać nieuzasadnione pomówienia, że bassecie języczki są szorstkie. Bassecie języki są cieplutkie, mięciutkie i soczyste. To kocie języki są szorstkie. Wiem, bo czasami ich używam do czesania pyszczka.
Pisz co u Ciebie.
Pozdrawiam
Biba
_________________
Heksa
 
 
Miła od Gucia 
Admin merytoryczny



Pomogła: 11 razy
Dołączyła: 03 Mar 2005
Posty: 21589
Skąd: Gorzów
Wysłany: Sro 01 Maj, 2019 21:33   

Heksiu Kochana
o Tobie myślałam, jak poczytałam wpisy Kajtusia, że Ty też tak pięknie piszesz swoje opowieści.
Bardzo Ci dziękuję za ten wpis, przekażę Kajtusiowi
_________________
694 409 059
nasze.bassety@onet.pl
 
 
 
Miła od Gucia 
Admin merytoryczny



Pomogła: 11 razy
Dołączyła: 03 Mar 2005
Posty: 21589
Skąd: Gorzów
Wysłany: Sob 04 Maj, 2019 22:03   

oto i Wojtuś Kajtuś z Ukochaną Pańcią

















_________________
694 409 059
nasze.bassety@onet.pl
 
 
 
klusia 



Dołączyła: 29 Gru 2014
Posty: 944
Skąd: szczecin
Wysłany: Czw 09 Maj, 2019 08:23   

Kocham WAS i kocham czytać pamiętnik Kajtka <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 Pozdrowienia ze Szczecina od KLusi i jej mamy Beaty
_________________
KLUSIA
 
 
Miła od Gucia 
Admin merytoryczny



Pomogła: 11 razy
Dołączyła: 03 Mar 2005
Posty: 21589
Skąd: Gorzów
Wysłany: Nie 27 Paź, 2019 20:40   

Bardzo proszę o przekazanie hiobowej nieco wiadomości, istotnej szczególnie dla mieszkających we własnych wiejskich domach. Idzie ciężka zima, bardzo ciężka!

Uzasadnienie: Kajtek, istota żerna w sposób umiarkowany, pokrył się gęstym futrem i zaczął... futrować. Od trzech tygodni pochłania swoje ulubione gotowane porcje rosołowe w ilości 4 misek dziennie. (Wcześniej wystarczały dwie.) Do tego ulubione serki, żółte i białe oraz to, co zdoła ukraść /albo wymusić/ z kanapek ludziów. Efekt - jednak żadnych tłustości, biega dużo, same mięśnie, ale... właśnie w piątek musieliśmy pojechać do miasta kupić nowe szelki, znacznie większe.

(Uspakajam zwolenników diet: talia nie zniknęła, sylwetka bez zarzutu.)

Wniosek jeden - niemiła perspektywa. Cytując starego Araba (a oni wiedzą, co mówią, w życiu nie wymarzłem tak, jak nocą na Saharze): przyjdą, panie, takie mrozy, że przymarznie cap do kozy.
_________________
694 409 059
nasze.bassety@onet.pl
 
 
 
klusia 



Dołączyła: 29 Gru 2014
Posty: 944
Skąd: szczecin
Wysłany: Pon 28 Paź, 2019 22:17   

:yahoo :yahoo :yahoo :yahoo :yahoo Pozdrawiamy z KLUSIA
_________________
KLUSIA
 
 
Miła od Gucia 
Admin merytoryczny



Pomogła: 11 razy
Dołączyła: 03 Mar 2005
Posty: 21589
Skąd: Gorzów
Wysłany: Czw 30 Sty, 2020 12:28   

Z pamiętnika Kajtka - ciąg dalszy

Wiedziałem, że nie ma idealnych światów. Niby tacy mili, głaszczą, dobre serki mi kupują, na spacery chodzą a tu masz - szykują niezły numer. Słyszałem, jak Państwo Starsi mówili, że trzeba jechać do urzędu, zarejestrować mnie jako jednoosobową firmę usługową. Nawet widziałem projekt mojej wizytówki. Stało na niej: "Kajtek bez Majtek s.c., roboty ziemne, głębokie wykopy"
.
. No to mam przekupskane!

A wszystko zaczęło się jeszcze przed jesienną porą deszczową. Starszego boli noga, chodził po domu a to pokwikując z cicha, a to kulami stukając. Nic dziwnego, że Pani Starsza, spokój ceniąca, do jęków nienawykła, pogoniła Pana - rozłożyli mu fotelik w ogrodzie, podnóżek pod kończynę, zaprowadzili ofiarę z książką i termosem kawy na miejsce i oczywiście zakończyli całą konstrukcję linką ze mną na końcu.
Inna sprawa, że pierwszy raz byłem w górnej części tego wielkiego ogrodu. Miła basseciemu sercu. Żadnych grządek, krzaków - duża przestrzeń z jednej strony ograniczona wysoką skarpą z płożącymi jałowcami, z drugiej mniejszą, z rzędem drzew. Linkę miałem kilkunastometrową, wolno było gonić na całego.

No to goniłem. Ale ileż można. Popatrzyłem na Starszego, on nos w lekturę, tylko kolejne fajki odpala, nie ma co na niego liczyć. Wszelako znalazłem na górnej skarpie, tej z drzewami, interesujące miejsce. Sporej wielkości,mocno już zmurszały pniak i miękka, miła łapom ziemia wokół. Samo jakoś na mnie przyszło -zacząłem kopać a zacząwszy przerwać nie mogłem. Spod łap fruwały daleko za ogon kolejne porcje gruntu, powoli zanurzałem się w dół niezmierzony. Czasem wylazłem na chwilę odpocząć, ale zaraz wracałem do środka - bo już z dzieła łap moich i nosa mego widać mnie z zewnątrz nie było. Duma mnie rozpierała ogromna - chyba żaden basset przede mną dziury takiej wykopać nie zdołał. Już między moimi uszami jakieś horacjańskie myśli zaczęły przebiegać, że non omnis moriar, pomnik w postaci wykopu po mnie na wieki zostanie. Kopałem, pan czytał, kopałem, pan pił kawę, kopałem, pan chwalił, że ładnie się bawię.

I stało się - nagle pod moim nosem się w ziemi zakotłowało i wypadły na mnie trzy potwory. Zbyt szybkie, by ocenić poziom zagrożenia, jednakże przerażające. Trzy tygrysy szablozębne lubo (do dziś się zastanawiam) pumy ze śmiercionośnymi pazurami. Krwiożercze bestie! Przeleciały mi przed nosem i pognały w stronę lasku. No to zrobiłem to, co każdy basset by zrobił na moim miejscu - w obliczu śmiertelnego
niebezpieczeństwa pognałem w przeciwnym kierunku, aż uszy ledwo za mną nadążały. Zapomniałem tylko o jednym - że moja linka, choć długa, kiedyś się skończy. W tym konkretnym przypadku Panem. Poczułem szarpnięcie i zobaczyłem armagedon alibo panopticum - oderwany od podłoża fotelik razem z Panem przewrócił się na ziemię, fajka z książką pofrunęły daleko w bok a na końcu na Pana przygniecionego krzesełkiem spadł kubek z kawą. Chyba kawa była gorąca, bo słyszałem jak krzyczy, przodkinie moje do dziesiątego pokolenia od suk sprzedajnych wyzywając. Cham wyjątkowy, ale wybaczyć mu muszę - różne rzeczy poparzeni wygadują. W dodatku próbował mnie zawstydzić: że ja, pies z definicji myśliwski, uciekam przed trzema - ponoć - łasiczkami. Durnota, liczyć nie umie? Przecież ich, nawet jeśli to łasice, było trzy a ja jeden. Jeden, sam, samiuteńki w tak strasznie przerażającej mniejszości: trzy na jednego!!!

No i stąd się wziął pomysł znalezienia mi płatnego zajęcia. Wiem, z tym zgłoszeniem działalności to żartowali... ale - tak na wszelki wypadek - zakończyłem z głębokimi wykopami na rzecz rycia odkrywkowego. Zaraz pod trawnikiem są przecież cudnej urody dżdżownice, które tak wesoło wiją mi się pomiędzy zębami...

Tymczasem Pan Starszy wziął się do roboty. To znaczy, we dwóch wzięliśmy się do roboty. Przywieziono za dom wielkie pnie, Starszy to porżnął na pniaki, strasznie hałasując piłą i wzięliśmy się za rąbanie. Mało jest równie miłych basseciemu jestestwu spraw w porównaniu do obgryzania świeżo pokawałkowanego drewna. Stanowiliśmy zgrany zespół - on rąbał na większe a ja rozdrabniałem zębami na mniejsze, w sam raz na rozpałkę. Buczyna, jak buczyna, ale brzoza dawała się drzeć na całego. Urąbaliśmy tego (w chałupie jest tylko ogrzewanie kominkami) ze dwadzieścia kubików. Tylko Pani narzekała, że wolno nam idzie a pora grabić liście. No, trochę w tym mojej winy - te najbardziej smakowite kawałki spadały bardzo blisko pnia, na którym były rąbane. No i trzeba było je obejrzeć a potem wyciągnąć. Na szczęście Starszy każdorazowo wstrzymywał siekierę i cierpliwie czekał, aż wybiorę najciekawszy do dalszej obróbki.


Odchodziłem z nim na bok, trochę pomamlałem i znów dalej, szukać następnego. Trochę nam z tym zeszło, ale bhp zachowaliśmy. Zdążyliśmy nawet przed deszczami.
A w czas deszczowy siedzieliśmy w domu. Przede wszystkim - okazało się, że moje lęki z samodzielnym przechodzeniem przez drzwi były niepotrzebne - kiedy idziemy, jak mawia Starszy, olać cały świat (czyli po ludzku: na sikanie) tych drzwi są po drodze cztery. Śmigam pierwszy a jak które niedomknięte, to z rozmachem je otwieram szerzej nosem. Czego ja się tak bałem? Jednak największe zmiany dotyczą stołu i łoża (nie mojego, tylko Starszych).

Zacznijmy od stołu. Okazało się, że - choć wysoki - jest w pełni osiągalny dla basseciej paszczęki. Wystarczy zrobić stójkę, oprzeć przednie łapy o blat i już wszystko widać. Nie, żebym podkradał jedzonko (no dobrze, zdarzyło się parę razy, okazało się, że lubię winogrona) ale trzeba kontrolować, co się w chałupie dzieje. Ponadto - w taki sposób najłatwiej jest wsadzić łeb pod paniną rękę. Nawet jak niczego nie wyproszę, to i tak poczochranie po podgardlu pewne.
Drugie odkrycie to spanko Starszych. Wcześniej spałem na swoim legowisku obok, ciepłe, mięciutkie. Dziś mam tam magazyn swoich skarbów. Dopiero wczesną jesienią wskoczyłem wyżej i to było to. Nieco twardsze, ale ogromne - można się tarzać bez końca.

A ten, kto wymyślił poduszki, godzien Nobla. W dodatku wieczorem można się przytulić do Pani, co jest nawet niezbędne, gdy za oknami wieje wiatr i tłuką się okiennice. Wiatru wciąż się boję...
O trzecim moim meblu już wspominałem. To kanapa w bibliotece: duża, na pięć ludziowych albo dziesięć bassecich zadków. Wokół niej toczy się wieczorna rekreacja - przychodzi Pan Młodszy i gonimy się dookoła z wielkim szczekaniem. Niestety, czasem tył mi się nie wyrabia na zakrętach.

To znaczy, gonimy obaj, ale tylko ja szczekam. A szczek mam ponoć potężny. Bywa, że Starsi wspominają czas, kiedy przez dwa miesiące po zamieszkaniu tutaj nie dałem głosu, aż się Pani martwiła, że coś mi ze strunami zrobili. Teraz to milczenie nadrabiam z nawiązką.
Kilka dni temu dałem plamę - Pan Młodszy się zmęczył i poszedł a ja tego nie zauważyłem i biegałem sam, aż Pani stwierdziła że mam dechę. A może ADHD? No, coś w tym rodzaju. Ale bardzo mnie chwali. Że wyjątkowy ze mnie pies, nadzwyczaj mądry, że się uczę. Na przykład już wiele tygodni nie było plamy na parkiecie. Nie protestuję, ale uśmiecham się pod faflem. Ach, ci ludzie... Mówią, że się nauczyłem a to przecież oni się nauczyli, kiedy potrzebuję wyjść. I wytresowałem ich nieźle. Starszy wprawdzie ma za złe, kedy budzę go przed szóstą, ale coś za coś. W końcu to nie moja wina, że ja po powrocie wyciągam się na nagrzanej przez niego poduszce i śpię dalej a on już nie potrafi.
Tyle relacji basseciego żywota. Ciąg dalszy na pewno nastąpi. Kajtek


PS. Starszy wykorzystuje mój notatnik i chce coś załatwić swojego. Oddaję mu głos:
Drodzy współwyznawcy bassetów. Niedawno dostałem przesyłkę - nie było mnie w domu a ze względu na nietypowy format poprosiłem rodzinę o otwarcie. W środku był śliczny kalendarz z bassetem. NIestety zniszczeniu uległa koperta - wiem tylko, że list nadszedł ze Szczecina. Przemiłego nadawcę proszę o kontakt, najlepiej na mój adres mailowy: Ukłony - Marian












_________________
694 409 059
nasze.bassety@onet.pl
 
 
 
Miła od Gucia 
Admin merytoryczny



Pomogła: 11 razy
Dołączyła: 03 Mar 2005
Posty: 21589
Skąd: Gorzów
Wysłany: Pią 31 Sty, 2020 20:49   

Bibo, droga moja z Kaszub...
To wina tego Starszego, który internetu, uznając jego przydatność, nie lubi i zagląda tam bardzo wybiórczo. Dopiero dzisiaj dotarł do mnie Twój list nadany w kwietniu zeszłego roku, w czasie gdy zaczynałem pisać swój pamiętnik.
List urody wielkiej, prawie jak soczysta kość od schabu - dlatego cytuję go w całości:

"Kajtku drogi, Serdecznie Cię pozdrawiam i śpieszę donieść, że doskonale Cię rozumiem. Sama nie tak dawno temu aklimatyzowałam się w nowym domu, sama miałam bliskie spotkania z kotami, innymi psami, kurami i krowami. Wiem co to znaczy. Ale czas jest najlepszym lekarstwem i już za niedługo sam sobie będziesz się dziwił, że takie drobiazgi jak upadająca szczotka czy stojąca taczka mogły Cię przerażać. Grabie to co innego. Grabie potrafią zaatakować. Mają zęby i kija samobija. Grabi należy się wystrzegać…
Jeśli już masz ulubiony smakołyk, to łatwiej Ci będzie dogadać się z Państwem. Tylko pamiętaj – nie rób nic bez nagródek. Zapłata za pracę to podstawa. Chcą żebyś dał łapę – podaj - ale tylko wtedy gdy Ci za to zapłacą (serem czy czymkolwiek innym). Zdradzę Ci, że ludzie mają takie przysłowie: „Przez żołądek do serca”. Chcą Państwo zdobyć Twoje serducho – niech najpierw zapełnią żołądek. Albo niech porządnie wybawią psa – pies rozluźniony łatwiej i chętniej się uczy. Każdy woli przyjemności od nakazów.
Załatwiania potrzeb w domu się wystrzegaj. Ludzie nie bardzo to lubią. Niby nie krzyczą, niby nie biją a jednak atmosfera gęstnieje. Mówi Ci to stary praktyk – sama przez kilka miesięcy załatwiałam się w domu. Wiem jak to jest. Nie ma rady – trzeba zacisnąć zwieracze i się przemęczyć. Zawsze możesz spróbować obudzić Starszego Pana przed szóstą. I jeśli załatwisz się na dworze – wierz mi – nie będzie na Ciebie zły.
Pogadaj z Metodą aby polizała waszego Pana. Wtedy może przestanie rozpowszechniać nieuzasadnione pomówienia, że bassecie języczki są szorstkie. Bassecie języki są cieplutkie, mięciutkie i soczyste. To kocie języki są szorstkie. Wiem, bo czasami ich używam do czesania pyszczka.
Pisz co u Ciebie. Pozdrawiam - Biba"

Bibo, napisałaś mądre, często nader praktyczne rady. Szkoda, że nie poznałem ich wcześniej. Niemniej wszystko potoczyło się mniej więcej tak, jak przewidywałaś, mądra z Ciebie suka. Gdybyś kiedyś była na południu, zapraszam - podzielę się miską i zabawkami. Pozdrawiam Cię serdecznie - Kajtek.

PS. Nie wiem, czy mogę zdradzać tajemnice Starszego, ale niech będzie. Możesz swojej Opiekunce szepnąć, że był zachwycony listem - ponoć włada Ona wspaniałą polszczyzną, co jest coraz większą rzadkością w dobie twitterów, instagramów i innego dziadostwa, Mówił, że ma wspaniałą frazę, cokolwiek miałoby to znaczyć.

A list poleciłem skopiować na stronie Starszego, powinien przeczytać go każdy, kto dopiero zaczyna swoje życie z bassecim towarzystwem i jeszcze nie wie, że to (przy odrobinie serca z obu stron) będzie piękna podróż.... Pozdrów Opiekunkę!
_________________
694 409 059
nasze.bassety@onet.pl
 
 
 
Miła od Gucia 
Admin merytoryczny



Pomogła: 11 razy
Dołączyła: 03 Mar 2005
Posty: 21589
Skąd: Gorzów
Wysłany: Pon 18 Paź, 2021 16:41   

Dzień Dobry
Dziękując za pamięć pozwalam sobie prosić o zamieszczenie na bassetowym forum następującego wpisu od Kajtka
Miłościwa Dobrodziejko, Pani Bogumiło i wszyscy o bassecie dobro starający. Wdzięcznością za pamięć życzliwą przepełniony dziękuję za przesyłkę dla mnie skierowaną. Niestety donieść muszę, że stałem się jednocześnie ofiarą zachłanności opiekunów. Prześliczny długopis został zaanektowany przez Księżną moją, zanim zdołałem go sobie pomamlać, a smakowicie pod zęby był podchodził. Na breloczek też mogłem tylko popatrzeć – porwał go Pan Młodszy. Zgroza ogarnęła moje serce dopiero wtedy, gdy kostki, pachnące jako sama ambrozja, zaczął oglądać Starszy. Na moje szczęście zęby ma słabe i nie dla niego podobne frykasy. Z pewnym ociąganiem, ale jednak oddał je w całości mnie. Ponieważ byłem świeżo po obiadku, zjadłem tylko kilka, pozostałe zakopałem w kocyku i dopiero wieczorem zrobiłem sobie ucztę.
Do nóg się ścielę, dłonie Dobroczyńcy wylizuję i z czuła pamięcią pozostaję. Kajtek

Kajtkopwy opis zdjęcia

kajtek.jpg
Plik ściągnięto 4567 raz(y) 178,87 KB

_________________
694 409 059
nasze.bassety@onet.pl
 
 
 
Miła od Gucia 
Admin merytoryczny



Pomogła: 11 razy
Dołączyła: 03 Mar 2005
Posty: 21589
Skąd: Gorzów
Wysłany: Nie 13 Lis, 2022 17:36   

Z pamiętnika Kajtka

Uwaga, uwaga wieści od basseta adopcyjnego KAJTKA i Jego Rodziny, cudownej Rodziny (uratowany TOZ Tarnów Agnieszka Pawłowska)
Na Wielkiego Basseta w niebiesiech! Ale te przekąski były dobre... dzięki za souweniry Kajtek/kwitnacy/ i opiekun. Zdjęcie pt rasowy morderca o gołębim sercu z ukochanymi zabawkami...
Z pamiętnika Kajtka
Mijają dni. Mijają miesiące, lata a ja wciąż sobie latam po moim parku i lasku, ciągle wyciągam się na kanapie. Ale jest coś specjalnego: ludzie i psy, psy i ludzie, słuchajcie, słuchajcie!!! Oto Pani Starsza, wyrocznia wszechrzeczy i karmicielka publicznie, przy gościach oświadczyła, że tak czystego i porządnego psa w tym domu jeszcze nie było! Wydłużyłem się z dumy o pół metra. No i przemilczałem to, że ja zawsze byłem wzorem czystości, tylko opiekunowie byli wyjątkowo tępi. Ale w końcu się nauczyli, kiedy mówię, że potrzebuję wyjść. Ba, nawet teraz rozpoznają, czy idziemy na szybkie siku, czy na coś więcej, co oni nazywają sztrałsem. Długo nie mogłem pojąć, pytałem znajomego owczarka /niemiecka jego kufa/ - mówił, że narzeczu germańskim sztrałs to tyle, co struś. A przecież jak przykucam, nie wkładam pyska w ziemię!?
Dopiero przysłuchałem się wyjaśnieniom Starszego, znajomym opowiadanego. Okazuje się, że dawno temu w stolicy, czyli Wiedniu (bom przecież basset galicyjski) był muzyk, co lubił zjeść dobrze, choć problemy żołądkowe miał rozległe. I wracał ów delikwent nad ranem z biesiady, gdy – mimo notorycznej obstrukcji – natura go wezwała. Akurat był na moście, nikogo wokół, więc opuści spodnie i przykucnął wystawiwszy zadek za barierkę. Męczyła się chłopina setnie, ale jakoś szło. Stękał e…, e…, eee… a co z góry wpadało do wody robiło plum-plum, plum-plum. Słuchał muzyk tego wszystkiego a po powrocie do domu napisał walc „Nad pięknym, modrym Dunajem”. Sztrałs się ten kompozytor nazywał. A co to ma ze mną wspólnego? Okazało się, że ponoć, gdy już przykucnę, to do samego końca przednie łapy trzymam w jednym miejscu ale tylnie razem z tyłkiem robią dwa – trzy obroty, jak w walcu. I stąd się to wszystko wzięło.
Inna sprawa, że sztrausuję dość często, bo i nie krzywduję sobie przy misce. Aż starsi się zaczęli niepokoić, czy nie za tłusty jestem. Ale panie Wet powiedziały, że nie jest tak źle.
Do Pań Doktorek jeździmy regularnie celem obcięcia pazurków. Niby Starszy sam mógłby to robić, ale tłumaczy, że nie chce mi zrobić krzywdy. Pani Starsza z przekąsem mówi, że to prymitywna wymówka, jest po prostu zauroczony urodą właścicielek przychodni. I zaraz dodaje, że w jego wieku to już jest dozwolone. Ja głosu nie zabieram, do mnie owa uroda nie przemawia. Mają za krótkie uszy, są pozbawione łat i – o zgrozo – żadna nie ma nawet śladu ogona! Ale przyznać muszę: są przemiłe i troskliwe i nawet kiedy chcę je zjeść w proteście wobec przystrzyżyn, więcej tym warczeniu formy niż treści.
Dobra, skoro było o bycie, coś o świadomości. Zabawki miałem od zawsze, zazwyczaj dosyć krótko, bo ulegały destrukcji pod wpływem obróbki zębami. Wielką radość sprawiały mi powiązane w węzełki stare getry Pani, które przerabiałem na malutkie szmatki. Aliści, gdym wszedł w posiadanie drogą kradzieży (w tej dyscyplinie jestem mistrzem) getrów nowych i uczyniłem z nich również setki malutkich geterków, zabawa się skończyła. Na szczęście mniej więcej w tym samym czasie Pani Młodsza przywiozła mi dwie nowe zabawki, najpierw wilczka potem rekinka. Tego ostatniego dostałem mimo smutnych spojrzeń Pana Najmłodszego – najwyraźniej on też miał na niego ochotę. I stało się coś dziwnego ze mną – zamiast zjeść, zacząłem się nimi opiekować. Mam je od wielu miesięcy i wciąż są całe. Jeżeli je podgryzam, to pieszczotliwie, żeby nie zrobić krzywdy. No i parę razy dziennie noszę je i pokazuję Starszym, żeby podziwiali. I podziwiają, jakby pierwszy raz je widzieli. Ale już wspominałem, że choć dobrzy z nich ludzie, to jednak nieco tępawi. A kiedy zajrzą do domu goście, latam i po kolei pokazuję, jakie mam cuda i jak pięknie się nimi opiekuję. I też muszą podziwiać! Ukrywam tylko wtedy misia, którego dostałem wcześniej, bo trochę mi wstyd – zeżarłem mu kiedyś obie tylnie łapy.
Cóż jeszcze… No muszę wspomnieć o smutnym wydarzeniu. Latem odszedł inny domownik – kot Cyryl. Odszedł spokojnie, we śnie, ze starości – miał chyba dwieście lat. Niby nie żyliśmy ze sobą w pełnej harmonii – lał mnie dość często, jak tylko słyszał, że idę na spacer leciał i siadał złośliwie na środku korytarza, żebym nie mógł przejść. Ale jednak za nim tęskniłem niezmiernie i długo szukałem. Tak nawiasem mówiąc, z kocim rodem warto by zrobić porządek – obce koty panoszą się po parku i nie tylko. Kiedyś widziałem, jak łaciata kotka sąsiadów wlazła przednim wyjściem, zwizytowała kuchnię i wyszła tyłem. A któregoś poranka Starsza poszła do garderoby w której cały sezon jest otwarte okno i spotkała burego kocura śpiącego snem sprawiedliwego na półce ze swetrami. Obudzony opuścił pomieszczenie mocno obrażony. Skandal!
No i w zeszłym tygodniu stało się nieuchronne. Ludziów późnym wieczorem postawił na nogi płacz ogromny. Zrobiło się pospolite ruszenie, biegali po strychach, po piwnicach, po ogrodzie szukając źródła owych lamentów. I znaleźli – maleńkiego kocurka, całego czarnego. Ogrzali go, nakarmili a rano polecieli do Pań Doc, /kotami też się zajmują choć przychodnia nazywa się As/, czy aby nie chory. No i oczywiście został. Ale źle to widzę: okazało się, że kocie dziecko ma tylko sześć tygodni a waży już siedemdziesiąt deko i łapy grube jak drwal przed emeryturą. Cholera, panterę chowają, czy co? Już się niepokoję o całość swojego zadka, gdy to bydlę dorośnie.
Kończę, dedykując te słowa Szefowej basseciej strony w podzięce za przesyłkę ze smakołykami. Był w niej też kalendarz i długopis ale mi go zabrali choć aż prosił się o dezintegrację w moich zębach. A mówią, że to ja jestem złodziejem!
_________________
694 409 059
nasze.bassety@onet.pl
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
FGRP Theme created by Gilu
 
Strona wygenerowana w 0,14 sekundy. Zapytań do SQL: 17